Śmierć

Przemówienie Ignacego Jana Paderewskiego podczas wieczornicy żałobnej w Chicago:

Zgasło światło, co lało jasność promienną w wielką przeszłość naszą; zastygło serce, co płomienną miłością podsycało wiarę i zapalało nasze nadzieje. Opadły na zawsze mocarne ramiona oracza, co niestrudzenie uprawiał wielkich przodków naszych spuściznę, zakrzepła dłoń zacnego siewcy, co obficie rzucał w zagon ojczysty tylko najdorodniejsze i najczystsze ziarno. Z całej ziemi polskiej, dziś ziemi wdowiej, ziemi sierocej, wydobył się jeden jeszcze wielki jęk, jęk żałosny i odbił się bolesnym echem wszędzie, gdzie biją polskie serca, gdzie tylko mówią polską mową. Od morza od morza, ze szczytów katedr, z wieżyc prastarych naszych kościołów, z ubogich dzwonnic wiejskich kościołków, ze wszystkich tych domów bożych w całym kraju ozwały się żałobne, ponure tony. Idzie nasz lud wieśniaczy, ciśnie się naród cały, ten zgłodniały i wychudły, idzie przez ołtarze zanosić pieśń żałobną, a nie ma jednego polskiego księdza, któremu by łza w oku nie stanęła i głos nie zadrżał, gdy do wiernych a strapionych mówi: „Za duszę ś.p. Henryka Sienkiewicza zmówcie nabożne Zdrowaś Marja”. Bo, niestety, Henryk Sienkiewicz nie żyje. Śmierć, ta śmierć potworna, co od dwóch lat z okładem Polskę kosi, zabrała nam ziemską powłokę jednego z naszych nieśmiertelnych. I oto stała się wielka pustka, pustka przeogromna. Wielkim zaprawdę musiał być człowiek, który taką po sobie zostawił pustkę. Wielkim zaprawdę musiał być człowiek, skoro kraj cały potopem krwi i łez zalany, skoro naród cały przez krzyżaków mieczem i ogniem tępiony, tak boleśnie odczuł jego stratę. Czymże on był, ten człowiek wielki, po którym Ojczyzna cała tak gorzko płacze? Azali był on wielkim królem, wielkim wodzem, wysokim Kościoła dostojnikiem, czy też mężem stanu potężnym?... Nie, on nie był królem, ale od lat długich w kraju spoglądano nań jak na pierwszego z Polaków. On nie był królem, ale miał w sobie powagę i majestat królewski, cicho i niepostrzeżenie dostało mu się i berło, i insygnia królewskie. On nie był wodzem, a szedł za nim naród z największem zaufaniem i ogromnem posłuszeństwem. On nie był wysokim Kościoła dostojnikiem, a jednak kapłaństwo całe patrzało nań jako na Kościoła obrońcę i walecznego chrześcijaństwa szermierza. On nie był mężem stanu, a jednak wszyscy, co się w Polsce polityką zajmowali, przed jego zdaniem kornie chylili czoła. Bo on był jako ten słup ognisty, co w ciemnościach niewoli wskazywał prostą i prawą narodowi drogę. Bo on był jako ten deszcz wiosenny, orzeźwiający trawę i kwiaty. Bo on był narzędziem bożem, powołanem przez Stwórcę, ażeby w odpowiedniej chwili spełnić jego wolę i on tę wolę spełnił uczciwie, uroczyście i święcie za pomocą słowa.

Źródło: Stanisława Osada Jak się kształtowała polska dusza wychodźstwa w Ameryce